sobota, 6 sierpnia 2011

Patetycznie, ale z klasą

Reżyseria: Joe Johnston
Scenariusz: Stephen McFeely i Christopher Markus
Aktorzy: Chris Evans, Hugo Weaving, Hayley Atwell, Tommy Lee Jones.
Muzyka: Alan Silvestri
Zdjęcia: Shelly Johnson
Premiera: 2011-07-22


Twórcy różnie podchodzili do kwestii przenoszenia komików na ekran kin. Jedni czynili to trzymając się kurczowo pierwowzoru, co często wychodziło na dobre, powodując, że nawet pod względem wizualnym produkcja była zbliżona do komiksu ("300"). Inni nie przywiązywali do tego większej wagi ("Hellboy"), jeszcze inni próbowali, adaptując komiks, opowiedzieć o kondycji społeczeństwa uogólniając uniwersalne problemy ("Watchmen - Strażnicy"). Jednak ostatnie marvelowskie produkcje bezdyskusyjnie stawiają na pierwszym miejscu rozrywkę. Reżyser, Joe Johnston znalazł w tym wszystkim złoty środek. Być może jego film nie jest ani porywający, ani odsłaniający coś czego w kinie jeszcze nie zobaczylibyśmy, jednak widzowie, którzy nawet wcześniej nie mieli styczności z komiksowym pierwowzorem, powinni wyjść z kina usatysfakcjonowani.

Joe Johnston, reżyser przeciętnego "Wilkołaka" i trzeciej części "Parku Jurajskiego" nie odstępuje od schematów panujących w komiksowych adaptacjach. Może dlatego twórca ten otrzymał angaż. Może studio właśnie potrzebowało standardowego rzemieślnika, który trzymać się będzie założeń i powstrzyma się od własnych inwencji twórczych? Mimo problemów z tempem filmu (szczególnie w drugiej części), Johnston sprawnie prowadzi akcję do przodu, wprowadza nowe postacie i wątki do fabuły.

Kapitan Ameryka
Pierwsza część filmu to zarysowanie charakteru Rogersa, jego chłopięcego idealizmu i powodów, dla których tak usilnie stara się wstąpić do armii. Tutaj także znajdziemy świetną scenę, w której po raz pierwszy pojawia się Red Skull. Sposób wprowadzenia tej postaci do filmu przywołuje na myśl kreowanie tak kultowych już postaci jak Darth Vader czy Frankenstein. Drugi "rozdział" to już klasyczna seria wybuchów, walk, pościgów, wykonanych jednak w sposób bardzo efektowny, choć momentami zbyt szybko zmierzający do kulminacji wydarzeń. Jedak nie ma się czemu dziwić - "Captain America" jest ostatnim filmem Marvela  z superbohaterem przed premierą "Avengersów", więc twórcy sukcesywnie dążyli do połączenia niektórych wątków. Nie jestem pewien czy zabieg ten wyszedł na dobre, bo w drugiej części filmu zdarza się wiele momentów chaotycznych, przesadzonych i nierównych w porównaniu do całego obrazu. Jednak spora dawka niewymuszonego humoru, wielu ironicznych kwestii, a także zamierzona propagandowa konwencja w niektórych momentach filmu w jakimś stopniu rekompensuje te niedociągnięcia.

Z powierzonych zadań świetnie wywiązali się aktorzy. Chris Evans, który dwukrotnie wcielił się już w marvelowskiego superbohatera, Żywą pochodnię w "Fantastycznej czwórce", tutaj zdecydowanie całkowicie odnalazł się w filmowej konwencji i miał większe pole do popisu. Może postaci brak większych uwarunkowań i rozterek na tle psychologicznym, jednak aktor przyzwoicie oddał cechy Everymana, bohatera, na miejscu którego mógłby pojawić się każdy. Równie dobrze wypadki aktorzy drugiego planu, wśród nich Stanley Tucci i Toby Jones jako naukowcy po przeciwnych frontach, chociaż lekko może irytować ich przesadny akcent. Główna postać kobieca, Peggy Carter grana przez Hayley Atwell nie jest kolejną ślicznotką pozbawionego drugiego ulubionego organu Woody'ego Allena, ale współkompanką głównego bohatera. Koniecznie trzeba wspomnieć o Hugo Weaving, który wykreował postać wiarygodnego, choć nieco przerysowanego czarnego charakteru.

Red Skull
Ekipa w podobny sposób co w "Spider-Manie" z 2002 r. rozwiązała sprawę kostiumu Kapitana Ameryki, nie wprowadzając od razu super nowoczesnego wdzianka, a poprzedzając go mniej użyteczną wersją. Strona wizualna pozostaje bez zarzutów, jak w większości filmów z wytwórni Marvela. Efekty specjalne ("wychudzenie" Evansa), futurystyczne pojazdy armii Red Skulla, dźwięk i montaż są wykonane z niezwykłą precyzją i robią niemałe wrażenie podczas scen walk.

Film jako letni blockbuster sprawdza się idealnie, oferując widzom dużą dawkę akcji, sporo humoru i w tym wszystkim jeszcze popkulturową postać, liczącą prawie już siedem dekad. Fani będą raczej usatysfakcjonowani, widzowie przy dobrym nastawieniu również, narzekać nie mogą też producenci, którzy już pewnie szykują się do sequela. Reasumując - chłopak z Brooklynu dał radę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz