
Scenariusz: Rick Jaffa i Amanda Silver
Aktorzy: James Franco, John Lithgow, Freida Pinto, Tom Felton.
Muzyka: Patrick Doyle
Zdjęcia: Andrew Lesnie
Premiera: 2011-08-03
Reżyser nowej "Planety małp", Rupert Wyatt miał zadanie niełatwe. Po tym jak Tim Burton dekadę temu całkowicie rozczarował widzów filmem z serii, oczekiwania widzów przez ten czas cały czas rosły. Poza tym jak to często bywa z prequelami i ich pochodnymi są mało zadowalające i mówiąc trywialnie wymiękają w porównaniu z oryginałem (w tym wypadku z niezapomnianą wersją "Planety małp" z 1968 r.). Jednak trzeba przyznać, że film mimo wszystko trzeba uznać za udany. Może i główny aktor, James Franco to nie Charlton Heston, może zakończenie nie było aż tak oszałamiające jak w pierwowzorze (niezapomniane ujęcie na resztki Satuy Wolności!), jednak na dzisiejsze realia w tym gatunku to film ma do zaoferowania znacznie więcej aniżeli same suche efekty i szczątki fabuły.
Czasy współczesne, San Francisco. Will (James Franco) wraz z naukowcami prowadzi badania nad lekiem na alzheimera. Eksperymenty przeprowadzają na szympansach. Jednego z nich, Ceasara (Andy Serkis) cechuje nadnaturalna inteligencja. Małpa powoli zaczyna uświadamiać sobie brutalność, z jaką ludzie traktują jego gatunek. Wkrótce wybucha bunt i zaczyna się walka walka inteligentnych naczelnych z ludźmi...
Całą historię buntu małp przedstawiono w sposób bardzo przejrzysty, z pewnym rosnącym napięciem, unikając chaotycznych momentów. Film oglądamy z dwóch perspektyw - świata postrzeganego przez Ceasara, jego dalsze uświadamianie co do prawdziwej natury ludzkiej, a z drugiej śledzimy losy Willa i jego ojca, który z początku traktuje szympansa instrumentalnie, jako przedmiot badań nad lekiem. Nie sposób powiedzieć, która jest bardziej ciekawsza, bo perspektyw te są ze sobą zintegrowane i stanowią materiał do rozważania, który gatunek jest zezwierzęciały.
Nie sposób nie wspomnieć nic o efektach specjalnych, bo to one były motorem promocji filmu wykorzystywanym przez dystrybutorów. Nie było zaskoczenia na tej płaszczyźnie. Spece z Weta Digita, którzy na swoim koncie mają 5 Oscarów i tym razem nie zawiedli. Nawet widzowie najbardziej wymagający będą musieli się natrudzić, by znaleźć elementy, które mogą pozostawiać coś do życzenia. Małpy wyglądają niesamowicie realistycznie, walki, a szczególnie ta końcowa na Golden Gate prezentuje się wybornie. Warto wspomnieć o tym, że jest to pierwszy film z cyklu, gdzie aktorzy nie wcielają się w postaci człekokształtnych.
Reżyser postawił na budowę relacji między bohaterami, w związku z czym w filmie sporo znalazło się scen bardzo emocjonalnych. Większość z nich przypada postaci Ceasara w wykonaniu Andy'ego Serkisa, który po kreacji Golluma we "Władcy pierścieni" potwierdza, że potrafi zbudować bohatera, nawet przy użyciu efektów specjalnych, który będzie wiarygodny i niezwykle intrygujący. James Franco, po rewelacyjnym występie w "127 godzinach", w tym roku obniżył trochę loty komedią "Your Highness". Jednak w "Genezie..." potwierdza, że bez problemu potrafi znaleźć się w atmosferze obrazu i sprawić, że zdobędzie sympatię widzów. Równie przyzwoicie wypada John Lithgow jako chory na alzheimera ojciec głównego bohatera. Rola ta nie jest pewnie tak przyciągająca uwagę jak inne pozycje z filmografii aktora, jak choćby występ w czwartym sezonie "Dextera", ale kluczowa w rozwoju wydarzeń fabularnych w filmie.
W filmie znalazło się wiele nawiązań do "Planety mało" z 1968 r. Być może nie są one pogłębiane, nie służą rozwojowi akcji, jednak odwołanie się do Kornelii, przyszłej żony Ceasara czy zaginięcia statku kosmicznego przywodzą na myśl kultowy już film Franklina J. Schaffnera. Osobiście nadałbym filmowi tytuł "Prageneza", bowiem twórcy przedstawiają wydarzenia, kończąc jedynie na wydostaniu się małp z klatek i jednej, wspomnianej już wcześniej, potyczce na Golden Gate Bridge. Otwarte zakończenie, a dokładniej dwa otwarte zakończenia (gdyż drugie możemy zobaczyć na napisach końcowych) sugerują, że być może za kilka lat znów na naszych kinach pojawią się dalsze losy zdominowania przez małpy planety. Jeżeli sequel prequela (nie zważając na to jak to brzmi) będzie trzymał podobny poziom nie mam, jak najbardziej, nic przeciwko. A więc, do boju?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz