niedziela, 23 sierpnia 2015

Dlaczego Sześć stóp pod ziemią nadal tak dobrze się trzyma?

Czemu "Sześć stóp pod ziemią", serial HBO emitowany w latach 2001-2005, po tylu latach tak dobrze się trzyma? Co sprawia, że w porównaniu z wieloma dzisiejszymi produkcjami telewizyjnymi wychodzi obronna ręką? Z okazji, że dzisiaj misja dokładnie 10 lat od premiery ostatniego odcinka serialu, spróbuję przeanalizować w czym tkwi siła serialu.


Finałowy odcinek, zatytułowany Everyone’s Waiting" zakończył trwający piec lat emocjonalny rollercoaster i po dzisiejszy dzień odcinek ten pozostaje jednym z najlepiej ocenianych finałów w historii telewizji. Nie mogę nawet wyobrazić sobie uczucia tej pustki fanów, którzy w 2005 roku obejrzeli finałowy odcinek na HBO. Dla wielu zakończył się najlepszy serial na antenie. Co dalej? Ale to już temat na inny wywód.

Dzisiejszych hitów w amerykańskiej telewizji trudno byłoby sobie wyobrazić gdyby nie serie, które formowały grunt i przełamywały kolejne bariery wśród których można wymienić niewątpliwie pierwsze sezony "Rodziny Soprano", "Prawa ulicy" czy "Oz". Do tej listy śmiało można dodać serial, który śledził losy rodziny prowadzącej dom pogrzebowy w Los Angeles. Poniżej trzy powody, które sprawiają, że serial ani trochę nie stracił na swojej aktualności od czasu debiutu na antenie.

Opowiadał o o rodzinie i zawiłych relacjach. Opowiadał o nas samych…


Wielu widzów, którzy przeżyli przygodę z serialem przyznaje, że SFU odcisnęło na nich pewne piętno i nawiązali z nim osobista więź. O ile Sopranos opowiadał o rodzinie mafiozów, Sześć stóp pod ziemią zawęża ten koncept. Oczywiście nie każdy musiał dorasta w domu pogrzebowym, ale z problemami, jakie przeżywały postacie z łatwością można się już utożsamiać. Ich gama jest bardzo szeroka, a spowodowane jest to tym, że w serialu występowały postacie w rożnym wieku, z rożnymi bagażami emocjonalnymi, z rożnymi temperamentami i tak dalej.

Jest Nate (Peter Krause), typ Piotrusia Pana, który nigdy nie chce dorosnąć i trochę za bardzo stara być się dobrym facetem, zmagającym się z samoakceptacja, Bogiem, rodziną. Jest tez David (Michael C. Hall), postać, która wokół serialu wzbudza chyba najwięcej kontrowersji ze względu na jego orientacje, odkrywający własne "ja" i otwierający się przed rodzina, znajomymi, światem. Dalej – Claire (Lauren Ambrose), najmłodsza z rodzeństwa, która próbuje rozgryźć kim będzie w przyszłości. Na koniec Ruth (Frances Conroy), która cierpi na kompleks nieustannej potrzeby pomocy innym, zapominając zarazem o własnych potrzebach. Jak widać postaci są zróżnicowane, a przecież oprócz tych pierwszoplanowych mamy cala paletę pobocznych, równie ciekawych i intrygujących. Tak wiec, na pewno nie zabraknie bohatera, z którym można się utożsamić podczas oglądania odcinków, kibicować czy w końcu za kimś zapłakać.

Większość ludzi w związkach myśli, że są niczym jak Ross i Rachel z serialu Przyjaciele czy Marshall i Lill w Jak poznałem waszą matkę. W rzeczywistości prawdziwe związki są bardziej skomplikowane i burzliwe jak losy Brendy (zdobywczyni Złotego Globa za rolę w serialu Rachel Griffiths) i Nate’a (czy nawet Keitha (Mathew St. Patrick) i Davida) z SFU oddają naturę dojrzałych związków. Serial oddal dość wiernie realia rodziny, relacji międzyludzkich i bagażu, który za tym idzie. Najważniejsze, seria pokazała, że jest całkowicie okej jeśli coś nie udaje się w związkach, w relacjach z rodzina i przyjaciółmi. Czuliśmy się przez to mniej dysfunkcji. A przynajmniej ja. SFU pozwoliło na skonfrontowanie rzeczywistości z oczekiwaniami. Życie to nie piknik, to nie hollywoodzka egzystencja bez problemów. To właśnie serial próbował przemycić pomiędzy wierszami.

“Well, you know, love isn’t something you feel, it’s something you do. If the person you’re with doesn’t want it, you know, do yourself a favor and save it for someone who does.”
–Nate Fisher

Kazał nam spojrzeć głęboko w oczy Śmierci


"Sześć stóp pod ziemią" było pierwszym serialem tego typu. Pozostaje po dziś dzień unikalny pod względem prezentowania śmierci i podchodzenia do tematu umierania i radzenia sobie z pożegnaniem bliskiego. SFU było odpowiedzią twórcy serialu, Alana Balla na zakopywanie w naszej kulturze smutku i zabierania za parawan w domach pogrzebowych osób, które wyraziły najmniejszy znak emocji towarzyszących pogrzebowi. Przez 63 odcinki mogliśmy kontemplować nie tylko nad życiem i śmiercią w sposób, w jaki żaden inny serial telewizyjny do tego nas w najmniejszym stopniu nie zmusił.

Ze względu, że rodzina Fisherow pracowała i równocześnie mieszkała w domu pogrzebowym, śmierć była zawsze tam obecna. (Prawie) każdy odcinek rozpoczyna się sekwencja pokazująca jak ponury żniwiarz zabiera kogoś ze sobą. Śmierć przypadkowych osób, których rodzina stawała się klientami zakładu pogrzebowego, była pretekstem do skonfrontowania ich własnych problemów, które przezywali. Ball w sposób imaginacji bohaterów, ich rozmów z nieboszczykami pokazał wewnętrzne zmagania, pragnienia i intencje bohaterów, tkwiące głęboko w naturze każdego człowieka.

Bardzo często zdarzało się, że watek śmierci jakieś osoby z początku odcinka był bardzo mocno powiązany z aktualnymi zmaganiami postaci jak na przykład David, próbujący zaakceptować własna seksualność, prowadzi w głowie dialog z zamordowanym gejem (odcinek 12 sezonu 1 "A Private Life") czy Nate, który dowiedział się o chorobie, wylądowujący frustracje na zmarłym zawodniku footboolowym z liceum (krzyczy "Czemu nie ty?" po czym dodaje "Myślałeś, że ominie cie to?"; odcinek drugi 2. sezonu "Out, Out Brief Candle"). Śmierć jest integralna częścią życia o czym przypomina serial na każdym możliwym kroku. Dlatego można powiedzieć, że jest to serial o radzeniu sobie ze stratą, korzystaniu z chwil, które nam zostały aniżeli o samej śmierci, która zajmuje mały procent w serialu w porównaniu do obserwacji jej konsekwencji.

Tracy Montrose Blair: “Why do people have to die? ”
Nate Fisher: “To make life important. None of us know how long we’ve got. Which is why we have to make each day matter. 

Bo jest dużo tańszy niż terapia


Alan Ball i jego wspaniały zespól scenarzystów (niektórzy z nich obecnie prowadzą własne seriale jak Jill Soloway docenianą serię "Transparent") nie raz w tej serii kazał nam konfrontować się z wieloma problemami natury psychologicznej i społecznej. W przypadku Nate’a obserwowaliśmy jego akceptacje choroby, nieplanowanego ojcostwa czy strachu przed powtórzeniem grzechów swojego ojca (wspaniała rola Richarda Jenkinsa!). To jedna z najlepiej opowiedzianych i przedstawionych egzystencjalnych podroży bohatera jaka widziano w telewizji.

W przypadku Davida mogliśmy zobaczyć jak postać radziła sobie z wiara, otwartym związkiem, adopcja czy przeżyciem traumatycznego wydarzenia z jednego odcinków czwartego sezonu. Brenda wraz z jej bratem Billym (Jeremy Sisto) ze zdiagnozowana choroba dwubiegunowa pozwolił inaczej spojrzeć na osoby niestanienie emocjonalnie, a także zastanowić się nad zagadnieniami odpowiedzialności, wolności i autonomii.

W w końcu zostaje sama Śmierć. Codzienność sytuacji, w których widzimy przez kolejne odcinki śmierci przypadkowych osób pokazuje, że ten moment może nastąpić w dowolnym momencie i śmierć nie czeka aż wyjaśnimy wszystkie sprawy, pogodzimy się z własna rodzina, przyjaciółmi i własnym sobą. Zostajemy zabrani. Życie było niełatwe dla Fisherow, ale przecież jest takie dla większości z nas. Oglądanie "Sześciu stop pod ziemią" to jak wizyta na kozetce psychoanalityka trwająca 63 godziny. Stawia was w niekomfortowych sytuacjach, przypomina co jest ważne i porusza, czasami bardzo mocno. Pisząc o SFU łatwo o kolokwializm, ale silą serialu jest właśnie to, że w prostych scenach, watkach i dialogach potrafił przemycić dojrzale, głębokie wnioski. Serial wytrzymał probe czasu dziesięciu lat, jestem pewien, że wytrzyma i kolejne tyle.

“I spent my whole life being scared. Scared of not being ready, of not being right, of not being who I should be. And where did it get me?”
–Nate Fisher
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz