sobota, 29 sierpnia 2015

5 powodów, dla których Terminator Genisys to totalna porażka

Na początku zeszłego miesiąca na ekrany naszych kin weszła kolejna część z cyklu Terminator. Po cichu liczyłem, że może Genisys okaże się nawet najlepszą częścią cyklu zaraz po dwóch pierwszych filmach. Zadanie nie było trudne, bo mogłoby się wydawać, że Bunt maszyn i Ocalenie nie są najwyższych lotów i pobić je będzie dość łatwo. Dodatkowo nowy film nie miał być bezpośrednią kontynuacją Terminatora: Ocalenie, który nie zyskał sympatii fanów serii, co oczywiście dobrze wróżyło. Powrócić miał też sam weteran kina Arnold Schwarzenegger, którego rola Terminatora na pewno miała wpływ na rozpędzenie jego kariery w połowie lat 80.


A jednak… rozczarowanie w kinie było olbrzymie. Wiele elementów nie zagrało w filmie, a do tego Genisys popełnia błędy poprzednich kontynuacji. Poniżej znajdziecie listę powodów, dla których uważam, że nowa część Terminatora nie udała się i zasługuje słusznie na zapomnienie.

5. Co za dużo, to...


Czasami zdarza się, że wytwórnie wypuszczają zwiastuny, które zdradzają stanowczo za dużo na temat fabuły filmu. Nie inaczej jest w przypadku filmu Alana Taylora. Ci, którzy oglądali zapowiedź dobrze poznali wątek Johna Connora w filmie, nawet aż za dobrze. Pamiętam, że pierwsze komentarze internautów nt. zwiastuna były mocno negatywne. Użytkownicy narzekali właśnie na ten rażący spoiler. Tego typu twist, jaki został przedstawiony w materiale, prosi się o nieujawnianie ani nawet wręcz o nienaprowadzanie widza w jego kierunku. W rezultacie oglądając film, znając wspomniany zwiastun, czujemy, że znamy kolejne rozdziały filmu i nudno czekamy na kolejne przejścia z jednego punktu filmu do drugiego. Żeby było mało, nawet jeśli ktoś powstrzymał się od oglądania zapowiedzi, plakaty produkcji w zasadzie pełniły funkcję streszczenia osi fabularnej. Jeśli miałbym podsumować ten punkt, napisałbym, że jest to brak szacunku ze strony studia do przyszłych widzów. Terminator 5 stanowi jasny tego przykład.

Trailer powinien być puszczany na zajęciach z filmoznawstwa czy montażu jak nie kroić zapowiedzi. Poniżej omawiany potworek dla porównania (dla osób, które nie oglądały filmu – jak podałem wyżej, to mocno spoilerowy materiał):


4. Yin bez yang


Niewątpliwie jednym z powodów, dla którego Genisys zapowiadał się na dobry, letni blockbuster było ogłoszenie aktorów, którzy wezmą udział w tym projekcie. W obsadzie znaleźli się tacy uzdolnieni aktorzy jak chociażby J.K. Simmons czy Jason Clarke. Wielki come back miał przypieczętować Arnold Schwarzenegger po nieobecności w ostatnim filmie w cyklu. Najbardziej uzdolniona ekipa niestety nie jest w stanie sama podźwignąć filmu, który jest tak marnie napisany i wyreżyserowany całkowicie beznamiętnie, ostrożnie i bez jaja. Nagrodzony Oscarem w tym roku Simmons nie ma absolutnie nic ciekawego do zagrania. To niewątpliwie krok w tył dla tego aktora po tak pamiętnej i wręcz ikonicznej roli w Whiplash. O roli w filmie Damiena Chazelle'a widzowie będą jeszcze dyskutowali przez lata, a o występie w nowej części Terminatora najpewniej zapomną 5 minut po wyjściu z kina. Kicha. Clarke ma co prawda większą rolę i wydawałoby się większe pole do popisu, ale jego postać jest tak szara, bezpłciowa, a jej motywacje są wyblakłe, co stawiało aktora na przegranej pozycji już na samym starcie.

Wiele osób wiązało spore nadzieje z angażem Emilii Clarke znanej najbardziej z występu w Grze o tron. Owszem Emilka jest świetna w serialu, odnajduje się całkowicie w granej od pięciu sezonów roli i we współtworzonym fantastycznym świecie. Jednak jako następczyni wspanialej Lindy Hamilton, nie sprawdza się na absolutnie żadnym polu. Sprawia wrażenie zagubionej na planie filmowym, na którym się znalazła i nie do końca rozumiejąc koncepcje filmu i zamysły twórców.

Największa jednak bolączką jest niewspomniany jeszcze Jai Courtney. Obarczanie go całą winą o niepowodzenie Szklanej pułapki 5 byłoby trochę niesłuszne, jednak na pewno przyłożył cegiełkę do klęski tego filmu. Tak wiec dzisiaj, nie mam pojęcia co kierowało osobami z Paramount odpowiedzialne za decyzje o jego angażu. Jego interpretacja Kyle’a Reese’a wypada naprawdę fatalnie na tle pełnokrwistej kreacji Michaela Biehna z pierwszego Terminatora. O występie Courtneya nie można powiedzieć ani jednego dobrego słowa – przede wszystkim brakuje przysłowiowej chemii z Emilią Clarke oraz jakichkolwiek emocji w większości scen z filmu.

3. Wyrywanie kart historii


"Hej! Cenicie "Terminatora" z 1984 roku? Uważacie go za inteligentne sci-fi, które wytrzymuje próbę czasu nawet teraz? Tak? To świetnie! Potraktujemy ten film jakby go nie było i napiszemy własną historię od nowa!". Tak w wielkim humorystycznym skrócie można przedstawić jeden z największych problemów tej produkcji, a mianowicie opieranie całego ciężaru filmu na materiale z pierwszej części. Silnie czuć nostalgiczne nawiązania do filmu Camerona, choć z początku są dawkowane dość poprawnie (jak np. walka dwóch Terminatorów T-800) to po pewnym czasie powoływanie się na starszy film staje się męczące. Same zmienianie historii i dokładanie kolejnej linii czasowej wydaje się zabiegiem bardzo uproszczonym. Wierzę, że da się nakręcić film z historią, która nie bazuje bezpośrednio na jakimkolwiek z wcześniejszych filmów. Szkoda, że scenarzyści nie poszli właśnie tą drogą.

Prawdziwą wisienką na torcie tego cyrku jest sam Arnold Schwarzenegger. Były gubernator Kalifornii, obecnie znów etatowy aktor, nie jest już przepisem na gwarancję sukcesu w Box Officie. Samo pojawienie się na ekranie na pewno nie wystarczy, aby współcześni widzowie tłumnie odwiedzili kino. Zrobienie z legendy kina ciepłego dziadka, który dla rozluźnienia atmosfery w filmie rzuca co chwile większym lub mniejszym sucharem, jest prawdziwym ciosem w policzek.

2. Prowadzenie za nos


"Terminator Genisys" to dla Alana Taylora drugi pełnometrażowy film, którego jest reżyserem. Znany przede wszystkim z telewizyjnego dorobku (m.in. reżyseria kilku odcinków Gry o tron czy Mad Men, a także najlepszego odcinka Sześciu stóp pod ziemia), poprzednim projektem był Thor: Mroczny świat. Choć film sam w sobie nie był zły, na pewno dało się zauważyć, że reżyseria była bardzo bezpieczna, żeby nie powiedzieć oklepana. W wypadku Genisys bardziej widoczne jest prowadzenie za nos reżysera przez studio.

W filmie nie znajdziemy zatem zapadających w pamięć scen, nowatorskich scen akcji czy emocjonalnego zaplecza bohaterów. Smutne jest to, ze reżyser, który odniósł sukcesy w telewizji, wybrał takie a nie inne projekty, w których miał najpewniej mało do powiedzenia i zaproponowania własnych pomysłów. Do tego kategoria PG-13 na pewno nie pomogła. Aspekt ten zasługiwałby nawet na osobny akapit. Tak to jest jeśli próbujemy przekształcić franczyzę, która rozpoczynała z kategoria R, w pseudofamilijne widowisko.

1. Budowanie franczyzy… w trybie natychmiastowym


Coraz częściej możemy zaobserwować rosnący trend wytworni w Hollywood do obsesyjnego budowania rożnego rodzaju uniwersum swoich filmów, snucia planów na crossovery między filmowe na wzór MCU Marvela czy DC. Problem niestety w tym, że nie każda seria nadaje się na taką strategię, co udowadnia na każdym kroku "Genisys". Paramount Pictures zapowiedziało, jeszcze grubo przed premiera nowego Terminatora, dwie kolejne części. Miała być to odświeżona, nowa trylogia, domniemam, że coś na wzór pierwszych trzech części serii. Dwóm kontynuacjom nadano nawet dokładne daty premiery – druga część ma pojawić się w kinach 18 maja 2017 roku, a następna rok później – 19 maja 2018 roku. Daty nieprzypadkowe, bo już w 2019 roku prawa do Terminatora powrócą do Jamesa Camerona. Użyłem wcześniej trybu przypuszczającego, bo po średnio zadowalających wynikach finansowych oraz między mocno podzielonymi opiniami widzów na temat filmu, powstanie tych sequeli nie jest już takie oczywiste jak chociażby w przypadku "Jurrasic World 2".

Ale zaraz! Przecież sam fakt snucia planów na budowę franczyzy nie powinien umniejszać samemu filmowi, prawda? Tak się składa, że w przypadku "Genisys" wyraźnie czuć, że jest to po prostu odcinek z planowanej serii. Żeby nie pozostać gołosłownym, najlepszym przykładem jest tutaj wątek tajemniczego Alexa, granego przez Matta Smitha, który najlepiej oddaje cliffhangerową naturę filmu i pozostawianie otwartych wątków do kontynuowania w przyszłości. Nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic przeciwko umiejętnemu rozbudowaniu filmowych światów pod warunkiem, że kolejne filmy bronią się bez pomocy swoich sequeli czy prequeli.

Na koniec, raczej mało osób zdaje sobie z tego sprawę, po napisach końcowych znajduje się dodatkowa scena, którą można skomentować jedynie jako "Meeeh...".


1 komentarz:

  1. Moja odpowiedź pewnie będzie zaskakująca, ale powiem szczerze, że nigdy nie widziałam tego filmu w całości. Zawsze tylko urywki i kilka minut, więc nawet nie mogę się wypowiedzieć na temat tego filmu.

    OdpowiedzUsuń