sobota, 19 grudnia 2015

1:0 dla Jobsa w starciu z Armstrongiem

Pod koniec bieżącego roku na ekranach polskich zadebiutowały dwa biograficzne filmy o znanych i dość kontrowersyjnych postaciach. Pod koniec października pojawiła się "Strategia mistrza", która podjęła temat wzlotu i upadku najsłynniejszego chyba amerykańskiego kolarza, Lance'a Armstronga, a tydzień temu do szerokiej dystrybucji wszedł "Steve Jobs" opowiadający życiu i karierze założyciela Apple. To dwie znacznie różniące się biografię, szczególnie pod względem realizacji i sposobu przedstawienia sylwetek postaci, które na trwałe wpisały się we współczesną historię. W tym pojedynku bez wątpienia sukces odniósł Jobs.

fot. Universal Pictures | fot. StudioCanal

Zestawiając filmy obok siebie "The Program" wygląda jak zadanie domowe wykonane na kolanie 5 minut przed lekcją, gdy film "Steve Jobs" sprawia wrażenie porządnie wykonanej pracy – szczelnego, konsekwentnego i dopiętego o najmniejsze szczegóły filmu. Obie produkcje wzięły historię intrygujące, które bez wątpienia są warte uwagi i analizy, więc nie można powiedzieć tutaj nic o nierównym starcie. To co kompletnie nie zagrało w filmie o Armstrongu to nagromadzenie zbyt dużego materiału w niespełna 2-godzinnym filmie. Oglądając "Strategię" można dostać istnej zadyszki, gdy rzuca kolejnymi faktami, wydarzeniami, wątkami, na ekranie pojawia się wiele nowych postaci, które jednak znikają tak szybko jak się pojawiają, ustępując miejsca dla innych bohaterów. Problem to chęć przedstawienia zbyt dużego okresu z życia założyciela fundacji Livestrong. Historia Armstronga nadaje się na serial, a przynajmniej na mini-serial, więc nic dziwnego, że przy scenariuszu skupiającym się na mnóstwie wątków, film traci na wartości i po pewnym czasie staje się po prostu standardową biografią.

Nie zrozumcie mnie źle – "Strategia mistrza" to nadal niezły film, może nie bardzo dobry, ale to przyzwoite 100 minut, które jednak niczym Was nie zaskoczy. A szkoda, bo opowieść Armstronga wydaje się idealnym materiałem na mocną biografię o największym amerykańskim socjopacie. Strategia, jaką przyjął Steve Jobs, zaowocowała z kilku powodów. Pierwszy jest taki, że nie jest to typowa wyliczanka wydarzeń z życia Jobsa. Coś podobnego widzieliśmy już w poprzedniej, mniej udanej biografii "jOBS "(co za tytuł – sic!). Po drugie skondensowano sposób, w jaki poznajemy tytułową postać. Widzimy go w otoczeniu ludzi, którzy będą wokół niego przez następne lata, o pozwoliło na dokładne zbadanie relacji, a przy tym charakteru Jobsa i innych uczestników tego przedstawienia. W końcu po trzecie, "Steve Jobs" zaryzykował niekonwencjonalnym poprowadzeniem fabuły – rozbiciem na trzy długie sceny, złączone bardzo sprawnie zmontowanymi sekwencjami "co się stało w międzyczasie". Sposób opowieści przypomina trochę "Birdmana", choć Sorkin już w 2012 roku zdradził jak wyobraża sobie filmu w jednym z wywiadów, więc nie można powiedzieć o jakiejkolwiek rodzaju plagiatu formy.

Kino dialogu w najlepszym wydaniu
Oba filmy zgromadziły bardzo utalentowaną ekipę aktorską. Co prawda Steve Jobs borykał się z obsadzeniem reżysera i odtwórcy głównej roli, ale w efekcie końcowym myślę, że połączenie utalentowanego Fassbendera pod czujnym okiem Danny'ego Boyle'a należało do trafnej decyzji. Nie można tego odmówić Strategii, gdzie znalazło się wiele uznanych nazwisk. Różnica polega na tym, że jednym dano do ręki arcygenialny scenariusz (piszę to bez najmniejszej przesady), natomiast Ben Foster wraz innymi musieli pracować, co tu dużo pisać, z prawdziwym bublem. W przypadku "Strategii" chciałoby się zastopować bieg wydarzeń w filmie i pooglądać aktorów w ich kunszcie. W "The Program" jest kilka scen, które zasługują na uznanie, ale przy ostatecznym rozrachunku giną wśród bardzo połowicznego potraktowania wątków. Jednym z takich segmentów jest niewątpliwie scena przed lustrem z Armstrongiem, gdzie ten udoskonala własną mimikę i modulację głosu, by wypaść jak najkorzystniej przed dziennikarzami na jednej z konferencji prasowych. Jak na razie dokument "The Armstrong Lie" najlepiej rozprawił się z tematem dopingu Armstronga i właśnie ten film poleciłbym zamiast fabularyzowanej wersji tej historii. Steve Jobs ma też swoje wady. Choć nie są tak widoczne i nie jest ich tak wiele jak w przypadku drugiej omawianej tutaj produkcji. Ograniczenie wątków w filmie do relacji z Johnem Scully, córką Jobsa, głównym programistą Macintosha i Joanną Hoffman pod koniec skutkowało, że dynamizm, z jakim film zaczynał lekko spadł pod koniec seansu.

Przejażdżka z epilepsją i ADHD
Kierunek opowiadania historii, prowadzenia aktorów i reżyserii w przypadku filmu "Steve Jobs" można określić jako mistrzowską strategię, podczas gdy "Strategia mistrza" to falstart i dość wymęczająca przejażdżka. Pierwszy z nich zasługuje na oglądanie w kinie, a w przypadku drugiego sprawia on miejscami wrażenie produkcji telewizyjnej, którą można obejrzeć bez większego zaangażowania i emocji. Na dobrą biografię Armstronga przyjdzie nam jeszcze poczekać (trzymam kciuki!), ale za to "Steve Jobs" może się poszczycić naprawdę rewelacyjną produkcją zapadającą w pamięć.

"Steve Jobs": 8+/10 chodź zastanawiam się nad oczkiem wyżej
"Strategia mistrza" 6/10 i to w gruncie rzeczy naciągane

1 komentarz:

  1. Miałem okazję oglądać oba, oba z nich skradły moje serca. Idealnie odwzorowały życia bohaterów, pokazując, z jakimi przeciwnościami życia musieli się zmierzyć. Oceniam na 6 - zresztą, oceny na jednym z portali mówią same za siebie - nie tylko my jesteśmy tymi filmami zachwyceni.

    OdpowiedzUsuń