czwartek, 26 stycznia 2012

Kwintesencja awangardy - "Empire" (1964)

Reżyseria: Andy Warhol 
Zdjęcia: Jonas Mekas


Ostrzegam - recenzja będzie krótka. Spytacie czemu? Niemożliwy jest wręcz jakiś dłuższy wywód na temat filmu, trwającego ponad 8 godzin, który składa się z jednego, statycznego ujęcia. Tym ujęciem jest widok na tytułowy Empire State Building, znajdujący się w Nowym Jorku.

Film Andy'ego Warhola, twórcy takich "dziwactw" jak Blow Job (który zawierał również jedno ujęcie - twarz chłopaka podczas stosunku oralnego) czy Snu (jak łatwo można się domyślić - przedstawiał śpiącego, a konkretniej kochanka Warhola) to film pozbawiony całkowicie fabuły. Ale czy na pewno? Równie dobrze można by było przyporządkować wszystkie obrazowi wszystkie możliwe gatunki, jakie istnieją, bo przecież jest to zaledwie jedno ujęcie. Jedno jedyne. Nie wiemy co nastąpiło tuż po nim, ani wspomnianym kadrze. Często określa się go jako film pseudo dokumentalny, ponieważ jest zapiskiem obserwacji tytułowego wieżowca (25 na 26 lipca 1964 roku, 20:06 - 2:42).


Obraz jest rekordem w karierze przedstawiciela awangardy jeżeli chodzi o długość. 8 godzin to nie przelewki. Zapytacie skoro recenzuje ten film to musiałem go obejrzeć? Odpowiedź brzmi nie. Nie oglądałem go i nie zamierzam. Wątpię czy ktoś w ogóle podjął by tak szaloną decyzję i poświęcił 1/3 dnia na zapoznanie się z całością filmu. Wytwór Warhola traktuje jako swoiste dzieło (sztuki?), które ma bogatszą historię od samej treści. Sam reżyser nawet mówił, że podczas premiery można było przyjść i od razu wyjść, bo wystarczyło zobaczyć jeden kadr z tych 8 godzin i znać cały film.

To film dla wszystkich i nikogo. Dla wszystkich, ponieważ jak wspomniałem każdy kto zobaczy kadr, chociażby przez kilka sekund - zna film, ale biorąc wartość komercjalną - film nie nadaje się do "spożycia" w pełnej wersji. No wyobraźcie sobie dzisiejszego, przeciętnego widza przed ekranem, na którym obserwuje jakiś wieżowiec przez tyle godzin? Może gdyby jeszcze znajdował się jakiś podkład muzyczny lub narracja. I tu rodzi się pytanie czy to nadal film czy może "produkt" muzealny? Ale to już temat na osobny esej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz